czwartek, 21 kwietnia 2011

Made in China

PEKIN

Z wizą do Chin nie było tak trudno, jak myśleliśmy. Za „drobną“ opłatą dostaliśmy ją w trybie przyspieszonym w 4 godziny ;) Skąd jednak tak długa przerwa w aktualizacji naszego bloga? Otóż władze chińskie odebrały obywatelom facebooka, bloga, you tube i wszelkie portale społecznościowe. Ot cenzura. Wolność słowa może jest, tylko, że ograniczona pozytywnym myśleniem o ustroju. Czyli taka demokracja w wydaniu chińskim. Najlepsze jest to, że rozmawiając z młodymi ludźmi o tym, czy nie przeszkadza im to, że nie mają możliwości korzystania w 100% z internetu – wydają się nie mieć z tym problemu. Chiny odebrały i już. W pełni to akceptują.


Różnice kulturowe są ogromne. Czasem, zdaje się, nie do przeskoczenia. Pierwsze co wpada nam w oczy po wyjściu na ulice Pekinu, to plucie. Ba! Charanie! Młodzi, starzy, kobiety czy mężczyźni – notorycznie charają z taką flegmą, że po kilkunastominutowym spacerze mamy dość z obrzydzenia. Publiczne dłubanie w nosie czy smarkanie z impetem pod nogi wydaje się być także normą.
Palenie w restauracjach jest oczywiście dozwolone, a co za tym idzie kiepowanie pod stół, czy wyrzucanie niechcianych resztek jedzenia na podłogę, jest w porządku. Przez trzy dni chodziliśmy do tej samej restauracji na kolację. Jedzenie było przepyszne. Kelner zawsze po podaniu nam jedzenia siadał przy stoliku obok i zapalał papieroska, a siarczyste beknięcie, to taka specjalność restauracji ;)
Takiego hamskiego przepychnia się w metrze czy autobusie, to jeszcze nie widzieliśmy. Ludzie nie zdąrzą jeszcze wyjść, a cała masa ludzi jest już w środku. Totalny chaos. A słowo „przepraszam“ nie istnieje. Publiczne obcinanie paznokci (i obcinacz do paznokci jako niezbędnik przy kluczach) to kolejne „dziwactwa“ Chińczyków.
Możnaby powiedzieć, że to inna kultura i należałoby to zaakceptować. Czasem jednak trudno to nazwać kulturą.


Mimo, iż w ich naturze leży śmiecenie, to ulice Pekinu są niezwykle czyste. Służb porządkowych jest tu chyba więcej niż samych śmieciarzy. A jeszcze więcej niż służb porządkowych jest chyba mundurowych. Są wszędzie, w metrze, na ulicach, placach. Stoją na baczność, pilnują porządku i wzbudzają respekt. Żeby wejść do metra, bądź do jednej z atrakcji turystycznych, konieczne jest prześwietlenie bagażu. Zasięgnięcie jakiejkolwiek informacji od miejscowych graniczy z cudem. Mało kto mówi po angielsku. Oprócz obsługi hotelowej i głównych agencji turystycznych, ciężko się jest czegoś dowiedzieć. Ale nie jest źle. Radzimy sobie świetnie. Właściwie to lepiej niż się spodziewałam.




Wylądowaliśmy w Tianjin – mieście oddalonym od Pekinu o 120 km. Przejechanie tego dystansu zajęło nam pół godziny. Pomiędzy oba miastami kursuje najszybszy na świecie pociąg tego typu.





Jedną z głównych atrakcji Pekinu jest Tiananmen Square – największy na świecie plac publiczny. Plac monitorowany jest przez setki kamer, policję i innych mundurowych, a monitoring bagażu konieczny jest z każdej strony placu. Według Chińczyków w tym miejscu znajduje się środek wszechświata. 


 Tiananmen Square



 Security system 

Gate of Heavenly Peace z portretem Mao Zedonga

Miejscem przyciągającym najwięcej turystów jest Zakazane Miasto. Wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO dawny pałac cesarski dynastii Ming i Qing, przez ponad 500 lat był domem cesarzy. Na obszarze o długości 960 metrów i szerokości 760 metrów, wzniesiono około 800 pałaców i wiele innych pawilonów. Pałac otoczony fosą, sąsiadujące parki i sztuczne jeziora, tworzą zamkniętą kompozycję – miasto w mieście. Do zwiedzania jest tak wiele rzeczy, że jeden dzień mógłby być za mało. 


 Zakazane miasto





Lama Temple, to tybetańska świątynia buddyjska, w której znajduje się 18-metrowy pomnik Buddy, wydrążony z pojedynczego kawałka drzewa. Z tego powodu został wpisany do księgi rekordów Guinessa. Każdy pojedyńczy palec u stopy Buddy jest wielkości poduszki! Świątynia przyciąga wielu pielgrzymów, którzy paląc kadzidełka oddają cześć ich bogu. 


Lama Temple

 18-metrowa statua Buddy w Lama Temple



Oprócz tego w Pekinie jest całe mnóstwo bogato zdobionych świątyń buddyjskich, pałaców, galerii, muzeów, co czyni je niezwykle interesującym dla miłośników historii i architektury.


Temple of Heaven

WIELKI MUR CHIŃSKI

W końcu przyszedł czas na największą atrakcję – Wielki Mur Chiński.
Wraz z poznanymi w hostelu chłopakami z Danii wynajęliśmy samochód z kierowcą i przewodnikiem i o poranku udaliśmy się do oddalonej o 90 km od miasta 3-kilometrowej sekcji muru – Mutianyu. Mur wpisany jest na listę UNESCO, a 4 lata temu został  uznany jednym z siedmiu nowych cudów świata. Łączna długość fortyfikacji wynosi 8851 km i składa się z 6260 km muru wzniesionego ludzką ręką. Pozostała część to bariery naturalne, jak rzeki, wzgórza i rowy. Nie jest to jednak pomiar długości muru, gdyż (co jest często mylone) mur nigdy nie istniał w postaci jednolitej konstrukcji. W zalożności od sytuacji politycznej, mur wznoszono w różnych miejscach dla ochrony przed najazdami ludów mongolskich i tureckich. Pełnił także duże znaczenie handlowe, gdyż stanowił część szlaku, którym eksportowano jedwab na zachód do Europy (tzw. szlak jedwabny).
Obecnie większa część muru jest w złym stanie i porozrywana jest na kilkanaście odcinków o różnej długości. Tylko niewielkie fragmenty są udostępnione turystom. W okolicach Pekinu jest 6 takich fragmentów. Jednym z nich jest właśnie Mutianyu.


 Fragmenty muru w Mutianyu


Mur niewątpliwie zrobił na nas wrażenie. Piękna budowla, miejscami bardzo stroma i trzeba nie lada kondycji, żeby wspiąć się na poszczególne fragmenty. Co sto metrów mija się wieże sygnalizacyjne, które w przeszłości stanowiły system ostrzegania przed wrogiem. Chcieliśmy się wybrać na jeszcze jedną część muru, jednak nie mieliśmy za dużo czasu, bo przed nami było jeszcze kilka innych atrakcji. 







W ramach naszej wycieczki odwiedziliśmy także fabrykę ręcznie robionych i pięknie zdobionych chińskich waz, fabrykę jedwabiu, w której wyjaśniono nam sposób uzyskiwania pojedyńczych nici jedwabnych z kokonu oraz miasto olimpijskie, w którym w 2008 roku odbyły się igrzyska olimpijskie.



Ręczna produkcja waz


 Fabryka jedwabiu

Stadion olimpijski - tzw. Bird Nest 

Nasz ostatni dzień przeznaczyliśmy na Summer Palace – letnią rezydencję cesarzy ze wspaniałymi świątyniami, pawilonami, ogrodami i jeziorami – jedną z głównych atrakcji Pekinu. Jednak od rana opieraliśmy się pokusie, żeby jeszcze raz pojechać na mur. Opcja druga wygrała, bo stwierdziliśmy, że będąc w Pekinie mamy ostatnią szansę, by jeszcze przez chwilę porozkoszować się widokami tej niezwykłej budowli.

Druga i najbardziej oblegana przez turystów część muru – Badaling, jest łatwo dostępna przez autobusy miejskie. Słyszeliśmy jednak wcześniej historie, że kierowcy nie chcą zabierać turystów, zmuszając ich tym sposobem do kupna wycieczek bądź brania taksówek, które są kilka/kilkanaście razy droższe. Faktycznie. Po przyjściu na dworzec autobusowy kluczyliśmy najpierw pomiędzy autobusami, próbując dowiedzieć się, który z nich jedzie do Badaling. Kiedy w końcu wskazano nam odpowiedni autobus, kierowca oznajmił nam, że kursy na dzisiaj się skończyły i mamy przyjść jutro albo wziąć taxi. Nie dajemy za wygraną, bo w przewodniku jak byk napisane, że autobusy kursują co 10 minut. Usiedliśmy na ławce, oni do nas po chińsku, my do nich po angielsku (ale równie dobrze mogliśmy mówić w języku suahili). Czekamy. Po 15 minutach podchodzą jacyś młodzi chińczycy i też chcą jechać do Badaling. O dziwo im wpierają to samo. Zdenerwowani, krzyczą coś między sobą. Zbiera się więcej osób. Dwóm osobom można wcisnąć bzdurę, ale grupie 15 już ciężko. W końcu po pół godzinie pada hasło Badaling – autobus nagle kursuje :)

Po 1,5 godzinie znów spacerowaliśmy po murze, gdzie nareszcie usatysfakcjonowani mogliśmy w spokoju zdobywać kolejne fragmenty tej niezwykłej budowli :)


Wielki Mur Chiński w  Badaling






POCIĄG MADE IN CHINA

O 22 miał być nasz pociąg do kolejnego miasta – Xi’an. Pociągi w Chinach, kursujące pomiędzy dużymi miastami, mają trzy rodzaje miejscówek. Hard seater – czyli normalne siedzące, hard sleeper – „twarde“ kuszetki i soft sleeper – „miękkie kuszetki“.  Oprócz tego sprzedawane są miejsca stojące. Aby dostać miejsca sypialne, bilety trzeba kupować z naprawdę dużym wyprzedzeniem. Nam, kupującym 3 dni wcześniej, pozostały niestety miejsca siedzące. Cóż, 15 godzin na siedzeniach – nie raz jechało się nad Bałtyk ;)
Na stację dotarliśmy na minutę przed odjazdem, dosłownie wbiegając do pociągu. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy biegnąc wzdłuż peronu do naszego wagonu, zobaczyliśmy tłumy ludzi gnieżdżących się jeden na drugim w wagonach. Wejście do pociągu z naszymi ogromnymi plecakami graniczyło z cudem. Mundurowi sprawdzili bilety. Jako pasażerowie z wykupionymi miejscami mieliśmy pierwszeństwo. Na peronie zawrzało, bo odgwizdują już odjazd pociągu, a my jeszcze nawet kroku w nim nie postawiliśmy. Krótka, ale skuteczna kłótnia mundurowego z ludźmi stojącymi w wejściu i trzy osoby lądują na zewnątrz. Krótka szamotanina, ale z mundurowymi w Chinach się nie zadziera, więc posłuszni obywatele z podkulonymi ogonami opuszczają peron. Zostajemy dosłownie wepchani na ich miejsca i musieliśmy się nieźle nagimnastykować, żeby można było zamknąć drzwi. Pociąg ruszył. Spoceni jak mopsy stoimy w jakichś dziwnych pozycjach, przyciśnięci do drzwi przez innych 15 osób. No to pięknie. Przed nami 15 godzin. Ale za chwilę poruszenie. Mundurowy odnajduje nasze miejsca, toruje drogę, upycha bagaże, przegania ludzi z naszych miejsc i po chwili siedzimy. Nadal w szoku. Bo takiej podróży się nie spodziewaliśmy. Ludzie na podłogach, w przejściach, wszędzie, gdzie znajdą jakieś wolne miejsce. Oczywiście sami Chińczycy i nas dwoje białych, więc wzbudzamy spore zainteresowanie. Ktoś coś duka po angielsku, więc pytają skąd jesteśmy. I już za chwilę wywiązuje się dyskusja na pół wagonu przeplatana słowem „Poland“. Oni nawet nie kryją się ze swoją ciekawością, a dyskretne spojrzenie, to pojęcie abstrakcyjne. Gapią się i dyskutują. Później wszystko wraca do normy, powoli przywykają do naszej obecności.
Podróż była hmmm... egzotyczna :) Nie było się o co oprzeć, bo siedzieliśmy nie dość, że osobno, to pomiędzy ludźmi, którzy siedząc nam w nogach, przysypiali sobie później na nich, bądź opierali głowę o nasze kolana. Co chwilę ktoś charkał, chrząkał, dłubał w nosie, bądź ostentacyjnie ziewał i wzdychał. Wszyscy jedli ichniejsze zupki chińskie i dłubali słonecznik, którego łupki lądowały wraz z innymi śmieciami na podłodze. Z nudów co niektórzy obcinali paznokcie. Witaj przygooooodo :D
Pospać, to za bardzo nie pospaliśmy. Nad ranem trochę się przerzedziło i mogliśmy w końcu usiąść obok siebie i na chwilę chociaż zdrzemnąć. O 13 dotarliśmy do Xi’an.


Więcej zdjęć tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz