środa, 30 grudnia 2009

Happy New Year!! :)

No niewiarygodne, jak red. Matthew się rozkręcił... aż dwa posty pod rząd! :D
Mój post będzie króciutki...
Pierwszą rzecz, jaką mam do zakomunikowania to fakt, że zapisaliśmy się z Matem na siłownię!! ;) Chodzimy już od dwóch dni :P Mat pakuje, a ja tworzę sylwetkę slim fit ;) Także po powrocie do Polski nas nie poznacie! ;P

Druga rzecz - raptem niecałe 28 godzin dzieli nas od sylwestrowej północy... Także kolejny posylwestrowy post już w nowym roku :) Podczas, gdy Wy, Drodzy Czytelnicy, będziecie się szykować do tej nocy, my już będziemy mieli ją za sobą. Sam wieczór spędzę w pracy, na szczęście tylko do 22:) A jeszcze większe szczęście, że pracuję na Darling Harbour, gdzie w tym roku zapowiadają najpiękniejszy pokaz fajerwerków :) Przygotowania do wielkiej imprezy pod gwiazdami trwają tam już kilka dni, szykują się ogromne tłumy, także wraz ze znajomymi mamy plan tam zabawić ;) Niestety red. Matthew północ spędzi najprawdopodobniej w pracy, nad czym red. nacz. bardzo ubolewa :(

Także z tej niebanalnej okazji chciałam złożyć wszystkim naszym wiernym Czytelnikom życzenia Szczęśliwego Nowego 2010 Roku! Aby Wasze noworoczne postanowienia nie były tylko postanowieniami kilkudniowymi! Życzę Wam realizacji zamierzonych celów, spełnienia marzeń, a co niektórym zainteresowanym jak najszybszego zorganizowania lotu do Sydney! :)
Ściskam gorąco!


Z sylwestrowym pozdrowieniem,

red. nacz. Anna M. :)

niedziela, 27 grudnia 2009

Xmas in Sydney...

Seniores,


Witam wszystkich serdecznie po świętach minionych w mniej lub bardziej rodzinnej atmosferze ;-) doszły mnie słuchy, że nawet Krzych zwany Węglarzem udał się do Sanoka w poszukiwaniu owej atmosfery ;P
Tematem niniejszego postu jest, a właściwie są- święta. Okazja jak wiadomo niebanalna a i jest o czym pisać. Może to i nikogo nie dziwi, ale nigdy jeszcze nie spędzaliśmy świąt z Vietnamczykami, Chińczykami i innymi Skośnymi. Ale jak to mówią zacznijmy od początku.
Red. Ania na pewno wspominała, że mamy zamiar udać się do polskiego kościoła na mszę pasterską zwana potocznie pasterką, oddalonego zaledwie 50 km od Sydney. Szczęśliwie, znaleźliśmy coś ciut bliżej. Taryfą udaliśmy się, więc na mszę, która u nas odbyła się w nocy z 24 na 25 grudnia (naszego czasu). Piękna msza, kolędy, które naprawdę uwielbiam, łzy w oczach, gdy cicha noc zabrzmiała, mówiąc całkowicie poważnie zrobiło się baaardzo tęskno. Drodzy rodzicie i szerokie grono przyjaciół na n-k wierzcie mi Ania bardzo tęskni no ja też.
Po mszy udaliśmy się czym prędzej (podkreślam czym prędzej) na wigilię do naszych znajomych Darka i Hjuberta. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy na wigilijnym stole w West Sydney czekały na nas domowej roboty (a właściwie Hubertowej roboty) USZKA Z BARSZCZEM CZEROWNYM (!) kapusta z grzybami i…steki ;). Szkoda, że koleżanka Justyna, która przybyła do nas z Japonii nie wyraziła chęci pomocy..
W naszym gronie było trzech barmanów. To chyba tyle, co chciałem na ten temat powiedzieć..
Przy dźwiękach gitary i rozmowach typu: word change discussion minął wieczór i poranek, dzień pierwszy. Chodzi mi o to, że do domu dotarliśmy ok. godz 6:30. A poranek minął dlatego, że obudziliśmy się o godz 13.
Wykompawszy (?) się w basenie o którym już pewnie wszyscy wiecie, że jest u nas na dachu udaliśmy się na lunch. Lunch, na który zostaliśmy zaproszeni chwilę przedtem przez naszych wietnamskich flatmates. Tak sobie z Ania pomyśleliśmy, że tego jeszcze nie grali, że spędzamy Święta Bożego Narodzenia siedząc ze skośnymi jedząc ich żarcie (swoją droga zajebiście mi smakowało).
Jako, że grafik był bardzo napięty (a może raczej przez to, że spaliśmy do 13) spóźnieni dotarliśmy do mieszkania Chrisa (pracuje z tym francuzikiem). No tam to melanż i relax na całego. Nie ma się co rozpisywać każdy spędza Święta po swojemu. W tym miejscu chciałbym pozdrowić ekipę z Alibi i przeprosić za nieobecność Ani.
Wyszliśmy i.. udaliśmy się na imprezę do Feni (Ania pracuje z tą sympatyczną pół Polką pół Francuzką). Uuu ale się tych imprez nazbierało- a wszyscy nas chcą. Ale co zrobić. Nie zabawiliśmy tam zbyt długo, trudno tu dyskutować o przyczynach.
Można powiedzieć, że całe szczęście, że pracowałem 2 dnia świąt to trochę odpocznę.
Anyway, chcielibyśmy Wam wszystkim życzyć szczęścia na przyszły Nowy Rok . Życzę tym ludziom, którzy chcą tu przyjechać, żeby przyjechali bo warto ;-) Reszcie, żeby nie zapominali o swoich marzeniach.
To chyba tyle by było na ten przydługawy post.
Alllegriiaaa.
Matthew
Do 6 rano siedząc na dworze, pijąc, rozmawiając, grając i śpiewając... :)


Zasłuchani w muzykę Lee... :)

Oto Lee :)

Przy wigilijnym stole :)

No i namiastka polskości :D


Nawet opłatek zdobyliśmy :D

I prawie cała polska wigilijna ekipa :)

To już pierwszy dzień Świąt :)

Wietnamski obiad z wietnamskimi współlokatorami ;)

I prezenty były... ;)





środa, 9 grudnia 2009

Chinese Garden

Ahoj!

Zanim zacznę chciałbym podziękować red. nacz. Ani za szansę, jaką raczyła mi dać w współtworzeniu (mam nadzieje, że nie przesadziłem) bloga. Więc chciałem opisać naszą podróż do Gór Błękitnych, ale w odpowiedzi dostałem, iż, gdyż, ponieważ, atoli zadanie to jest dla poziomu równym red. Oszkl i red. Kaczy (por. Samba Trip) jak i będącej moją obecną supervisor red. nacz. Dostałem za zadanie opis naszego półgodzinnego pobytu w ogrodzie chińskim na Darling Harbour. Wiem, że oczekiwania są duże, wręcz ogromne.. Postaram się tej szansy więc nie spier... zmarnować.
Tak więc w ubiegłą niedzielę, w której odbyła się Polska wigilia na Darling Harbour, Anusia postanowiła mnie zgarnąć po pracy (chyba mój pierwszy wolny wieczór w minionym tygodniu) i zaprosiła do ogrodu chińskiego (z ang. chinese garden). Piękno tego ogrodu oddają tylko angielskie słowa awesome, spectacular i beautiful (tłum. zajebiste, zajebiste, zajebiste). Szybko zapomniałem o bolących mnie nogach i chęci pójścia na piwo z kolegami z pracy, którzy już owy napój sączyli. Anusia prawie zapomniała, że ma do pracy, a właściwie to zapomniała, bo się spóźniła... tak tak działanie ów ogrodu jest niezbadane. Podziwialiśmy więc różne chińskie kwiatki, chińskie rybki całkiem możliwe, że pływające również w chińskiej wodzie, chińskie budowle oraz siedzieliśmy na chińskich ławeczkach gdzie cieszyliśmy się australijskim słońcem. Następnie z niego wyszliśmy bo go zamykali. Ania poszła do pracy a ja na piwo tzn. do domu.

Koniec.

Acha no i nie obejdzie się bez zdjęć (starsi redaktorzy również używają owej sztuczki).






Red. początkujący - Matthew.

Blue Mountains

Witam ponownie, tym razem po 3 dniach od ostatniego postu - szaleństwo! :) Otóż okazja niebanalna, bo po raz pierwszy zapuściliśmy się z Mateuszem w tak dalekie strony ;)

Czyli od początku...

Środa, godz. 6.30 (dla mnie godzina znośna, dla Mata środek nocy) zadzwonił budzik, po wskoczeniu w adidasy i spakowaniu przygotowanych wcześniej kanapeczek, wskoczyliśmy w pociąg i wyruszyliśmy do oddalonego o 100 km od Sydney miasteczka Katoomba, z którego prowadzi szlak w Góry Błękitne :)

Blue Mountains stanowią część Wielkich Gór Wododziałowych i znajdują się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nazwa gór pochodzi od porastających je eukaliptusów, które ulatniając się tworzą niebieską mgiełkę :)



Cały obszar jest bardzo dobrze przystosowany dla turystów, trasa zwiedzania prowadzi tak jakby dookoła, toteż kursuje tam specjalny autobus, który zatrzymuje się w 29 punktach i w każdym momencie można wskoczyć lub wyskoczyć w jakimś punkcie i udać się pieszo na szlak.

Oprócz autobusu, czekały na nas trzy inne środki transportu. Pierwszym, z którego skorzystaliśmy to Scenic Skyway - kolejka z rodzaju tych, które prowadzą na Kasprowy Wierch w Tatrach :) Taką kolejką z oszkloną podłogą, na wysokości około 150 m zjechaliśmy do lasu deszczowego, w którym zrobiliśmy sobie mały spacer wytyczonymi do tego ścieżkami.
Następnie skorzystaliśmy z kolejnego środka transportu prowadzącego w lesie deszczowym - Scenic Railway - czyli kolejka szynowa. Według Księgi Rekordów Guinnessa jest to najbardziej stroma kolejka na świecie, a została zbudowana jeszcze pod koniec XIX wieku. Kąt nachylenia dochodzi nawet do 45 stopni. Natomiast z lasu wydostaliśmy się Scenic Cableway - coś podobnego do pierwszego ;)

Scenic Skyway

Scenic Railway

Scenic Cableway

Las deszczowy

I papużki w lesie deszczowym ;)


Resztę przeszliśmy już szlakami dookoła, zatrzymując się w punktach widokowych z przepięknym widokiem na całe góry, mijając wodospady i inne kaskady rzeczne :) Pogoda dopisała, cały dzień było słonecznie :)

Przerwa obiadowa na szlaku :)

Najcharakterystyczniejszą formacją skalną w Górach Błękitnych są Trzy Siostry (przyszło mi na myśl skojarzenie z Trzema Koronami w Pieninach), powstałe w wyniku erozji piaskowca (zabrzmiało fachowo;P).

Three Sisters


Z Trzema Siostrami wiąże się legenda. Według niej góry to trzy siostry zamienione w kamień. Siostry zakochały się w mężczyznach z sąsiedniego plemienia, jednak małżeństwo z nimi było zabronione. Ponieważ wynikła z tego bitwa, szaman zamienił kobiety w kamienie, aby je chronić. Niestety szaman zginął podczas bitwy, a siostry nigdy nie zostały odczarowane.




Do Katoomby wróciliśmy około godz. 17, mały relaksik w kawiarni, po czym po całym dniu chodzenia wróciliśmy do Sydney.



Z góralskim pozdrowieniem,

Red. Ania ;)

niedziela, 6 grudnia 2009

New Zealand Trip i takie tam...

Witam:) (jak zwykle po dłuższej przerwie)...

Ostatnio, zarówno u mnie jak i u Mateusza, nieco pracowicie, stąd taka luka czasowa między postami. Ale żeby nie było, że w kółko tylko praca i praca, to z racji zbliżających się Świąt mój szef zorganizował Christmas Party. Nie było nas dużo, ale za to było całkiem sympatycznie :) Na zdjęciu poniżej jakaś 1/5 część całej załogi restauracji z szefem i managerem na czele ;) W tym miejscu muszę również pogratulować Mateuszowi, który wygrał z moim szefem w bilarda! :D Cóż to były za emocje - chłopak vs. szef :)





Dzisiaj natomiast na Darling Harbour zorganizowano Polskie Święta :) Rodaków co nie miara, stoiska z polskim jedzeniem, występy dzieciaków i takie tam :) Taki jarmark świąteczny. Trochę dziwnie się czułam, bo od 2 miesięcy nie słyszałam języka polskiego w takim natężeniu;) I do tego hejnał mariacki o 12... prawie jak Kraków :)
A 15-minutowe stanie w kolejce po pierogi - bezcenne :D




Wczoraj natomiast odwiedziliśmy z Matem Taronga Zoo - mającego miano jednego z najpiękniejszych i największych ogrodów zoologicznych na świecie, założone w 1916 roku. Zoo rzeczywiście duże, bo aż 2600 gatunków zwierząt, a wiele z nich w ogóle nie spotykanych poza Australią. Poniżej kilka fotek zwierzątek ;)

Foczki :)



Jeden z najbardziej jadowitych węży australijskich


Jakieś jaszczury i żółwik ;)


Wybieg dla żyraf z całkiem niezłym widokiem na city :)

I śpiący diabeł tasmański, który ma największą siłę zgryzu w stosunku do masy ciała wśród żyjących ssaków:)



I na koniec, nawiązując do tytułu posta, mała zapowiedź naszej pierwszej wielkiej podróży :) Otóż 12 lutego wybieramy się z Matem do Nowej Zelandii :D Czyli w wielkim skrócie - góry, fiordy, ogromne jeziora, wulkany i miejsca kręcenia "Władcy Pierścieni" :D Z Sydney lecimy do miasta Christchurch na Wyspie Południowej, gdzie wypożyczamy samochód i przemierzamy wyspę w 6 dni, następnie przeprawiamy się promem na Wyspę Północną, gdzie przez kolejne 6 dni będziemy rozkoszować się krajobrazami tego przepięknego kraju. Naszym ostatnim punktem będzie miasto Auckland, z którego mamy samolot powrotny do Sydney :)
Plan wycieczki opracowany, trasa wyznaczona, teraz tylko pozostaje kwestia czy jedziemy we dwoje i wypożyczamy małe autko, czy uda nam się zebrać jeszcze dwie osoby i wypożyczyć campervana. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że przemierzenie ponad 3000 km w niecałe 2 tygodnie będzie tylko odwiedzeniem głównych punktów Nowej Zelandii i nie będziemy mogli sobie pozwolić na dłuższy postój w jednym miejscu, ale w Sydney mamy pracę i szkołę, także 2 tygodnie to maksimum.
Poniżej mapka, jakby ktoś nie wiedział, gdzie leży Nowa Zelandia ;)

Pierwsza część naszej wycieczki - Wyspa Południowa - trasa z Christchurch do Picton, gdzie przeprawiamy się promem do Wellington.



I druga część - Wyspa Północna - trasa z Wellington do Auckland :D


Pozdrawiam gorąco, choć dzisiaj tylko 25°C ;)

Red. Ania :)

poniedziałek, 16 listopada 2009

Plażowo :)

Halo halo:)

Witam wszystkich po znowu nieco dłuższej przerwie (czas tu tak szybko leci, że szok!;))
Od ostatniego posta nieco minęło, także też nieco z Matem w tym czasie pozwiedzaliśmy. A że pogoda dopisuje, to zabraliśmy się za zwiedzanie okolicznych plaż :)

1,5 tygodnia temu wybraliśmy się na Watsons Bay. Watsons Bay to piękna zatoka położona na przylądku South Head, 11 km od centrum miasta, do której dopłynęliśmy promem z Circular Quay w 30 minut.
Poniżej orientacyjna mapka :)

Od strony zatoki rozciąga się piękny widok na całe city. W zatoce natomiast pływa mnóstwo łódeczek i nieco większych łódek ;)



Nie wiem, czy Australijskie mewy nie naprzykrzają się bardziej od Krakowskich gołębi, ale przynajmniej są ładniejsze :)



Widok na city już z nieco wyższego punku...


Z drugiej strony przylądka rozciąga się wspaniały widok na klify i ocean :)



Prawie jak Jack w Titanicu :D
Na wprost widok na North Head, a pomiędzy South i North Head - wejście do Portu Jackson :)


Malutka plaża, ale robi wrażenie :)


Kolejnym (aczkolwiek 'nieplażowym') punktem zwiedzania był najwyższy budynek miasta - Sydney Tower. Wieża ma 305 m wysokości, ale punkt widokowy znajduje się na 250 m. Chodząc dookoła można podziwiać panoramę całego miasta - widok zapierający! :) Poniżej wieża w całej okazałości i panorama miasta (obie fotki ściągnięte z wikipedii).


A to już zdjęcia wykonane przez nas :) Widok na Darling Harbour (tam pracujemy)...

...w oddali Harbour Bridge...



...i Port Jackson, a w oddali otwarty Pacyfik :)



No i coś sprzed kilku dni:) W niedzielę, jako że oboje z Matem mieliśmy dopiero na 18 do pracy, pogoda dopisywała, to wsiedliśmy w prom i popłynęliśmy na Manly Beach - plażę położoną z kolei na drugim z przylądków osłaniających port - czyli North Head. Manly ma miano jednej z największych i najpiękniejszych plaż Sydney, jako też wychodzi na otwarty Pacyfik. Z racji niedzieli ludzi było mnóstwo, fale były rewelacyjne, a woda baaardzo słona:) Na poniższej mapce z punktu A, gdzie przypływa prom, do plaży prowadzi szeroki deptak z mnóstwem sklepów, restauracji i kafejek :) Klimat typowo wakacyjno-turystyczny :)





Plaża jest świetnie dostosowana do sportów plażowych - w szczególności do siatkówki :)


W poniedziałek natomiast było jeszcze cieplej niż w niedzielę, Mat miał wolne, ja dopiero na 18:30 (ostatecznie i tak nie poszłam:P), także znowu postanowiliśmy się poopalać. Tym razem Mateusz usłyszał od kogoś o Coogee Beach, także wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy na oddaloną o 8 km od centrum plażę:) Miejsce rewelacyjne - plaża mała, ludzi nawet sporo, ale istny raj :) A co najlepsze - fale, w jakich nigdy wcześniej się nie kąpaliśmy! Szok, jaką siłę ma woda! Czuliśmy się jak szmaciane laleczki! Po 10 minutach walki z falami można nieźle sie zmęczyć, a do tego stracić część garderoby, co mi się niemalże udało ;) Nie wspominając, do jakich miejsc dostał mi się piasek ;P

Po kilkugodzinnym opalaniu wybraliśmy się na spacer. Od Coogee Beach aż do Bondi Beach (najpopularniejszej plaży w Sydney) prowadzi klifami rewelacyjna ścieżka spacerowa wzdłuż oceanu! Widoki przepiękne! Na poniższej mapce przedstawiłam trasę naszego spaceru z Coogee (punkt A na dole mapki) do Bondi - około 8 km :)

I taka ciekawostka - procentowy udział mijanych po drodze ludzi uprawiających jogging, to jakieś... 90% :) Australijczycy mają bzika na tym punkcie. Ale nie dziwię im się, ścieżka wzdłuż oceanu, co chwilę jakieś zatoczki do poćwiczenia brzuszków, pompek, stepów - warunki rewelacyjne :) Nic, tylko biegać :)



Coogee Beach



Mat po walce z przeogromnymi falami, których tu oczywiście nie widać ;)



Ale już tu bardziej :) - na zdjęciu oczywiście Mat :)

...i tutaj także :)


A potem dziwić się, że Australijczycy są tak dobrze zbudowani i mają fioła na punkcie surfingu, jak to od małego z deską oswajane :D



Coogee Bejb ;)


Taka właśnie dróżka prowadzi przez około 8 km i jakieś 7 plaż od Coogee Beach do Bondi Beach :)


Trochę mojego artyzmu :)


Coogee Beach






Podczas naszego spacerku, po drodze natknęliśmy się na malutką, dziką, aczkolwiek bardzo urokliwą plażę z takimi "miejscami parkingowymi" na łódki ;)


Joga nad Pacyfikiem - czemu nie? :)

Ale basen nad Pacyfikiem? ;)

Mieć taki apartament z widokiem na ocean - bezcenne :)
Widzicie te ciacha? Tak, tak - Australijczycy :D


No i to, co Australijczycy kochają najbardziej - surfing :D



No i to by było na tyle, troszkę zdjęć i informacji krajoznawczych Wam dostarczyłam :)

I na koniec, ze świątecznym pozdrowieniem... ;)


Red. naczelna Ania:)