sobota, 26 czerwca 2010

Bula! ciąg dalszy :)

Bula!
Tym razem ja, powróciwszy z pracy, zabieram się za opisywanie części drugiej naszej fijijskiej przygody. Nieco ciężko mi pisać, bo Mat trochę poprzeskakiwał, ukradł mi kilka wątków, tak że bazując na zdjęciach będę próbowała to wszystko sklecić :)
Wracając jeszcze do początku. Nasza wycieczka zaplanowana była w następujący sposób: pierwsza noc na wyspie głównej w Nadi w hotelu, 6 nocy na wyspach Yasawa w tamtejszych resortach i ostatnia noc z powrotem w Nadi. Wycieczka była all inclusive czyli wszelkie noclegi, przeprawy między wyspami, posiłki i wycieczki fakultatywne były w pakiecie.
Między wyspami poruszaliśmy się promem, który z Nadi poprzez całe Yasawa Islands kursował codziennie podrzucając turystów do 31 różnych resortów. Ze względu na liczną rafę koralową otaczającą wyspy, prom zatrzymywał się w odległości około 80 metrów od brzegu, po czym turyści przesiadali się łódki, które podpływały do promu i zabierały nas do resortów.
CORAL VIEW RESORT
Pierwszą wyspą, do której dobiliśmy była Tavewa (na samej górze dołączonej powyżej mapki), do której prom dotarł po 4,5 godzinie od Nadi. W resorcie Coral View zostaliśmy przywitani przez grupę tubylców z kwiatami we włosach, śpiewających i grających na gitarach. Wymieniliśmy się głośnymi ‘Bula!’ i zasiedliśmy do lunchu. Ryż, ciemny makaron z warzywami i coś co przypominało kurczaka, a chyba nawet było kurczakiem, nieco już zimne. Zjedliśmy, rozdali nam klucze do naszych domków, zapowiedzieli kolację na 19 i deszcz na następny dzień. Miny nam zrzedły, bo to Fiji – czyli ma być słonecznie i upalnie! Ale zapowiedzieli też, że rano odbędą się dwa tradycyje fijijskie wesela, na które wszyscy jesteśmy zaproszeni i nawet jak będzie padało, to będziemy mieli zajęcie :) Już do wieczora niebo było zasnute chmurami, aczkolwiek temperatura powietrza wynosiła jakieś 28 stopni, a wody 27. I tu nie żartuję. Temperatura wody na Fiji przez cały rok waha się od 26 do 28 stopni! :D Pospacerowaliśmy po wyspie, ponudziliśmy się, chyba nawet zdrzemnęliśmy się, po czym o 19 nadszedł czas kolacji. Powtórka z lunchu – ryż, makaron, kurczak. Heh, no to mamy urozmaiconą dietę ;) Po kolacji mieszkańcy zafundowali nam tradycyjne tańce, śpiewy i zabawy, po czym po kilku piwkach rozeszliśmy się do naszych domków (tzw. bure).
Banany w ogródku ;)
Następny dzień, pobudka o 7, śniadanie, 2 tosty z dżemem i płatki, co Matowi nie bardzo się spodobało, bo ledwo zjadł, już był głodny, a do lunchu 4,5 godziny ;P Dodać trzeba, że na wyspach nie ma żadnych sklepów! Oczywiście według wcześniejszych zapowiedzi od rana padało. Po śniadaniu rozpoczęły się przygotowania do wesela, które miało się zacząć około 11. Ceremonia ślubna trwała nieco ponad godzinę. Dwie pary młode miały na sobie tradycyjne ślubne „wdzianka”, także przy tym nasze białe suknie ślubne i czarne garnitury wydają się nudne i snobistyczne. U nich wygląda to mniej więcej tak:
Ksiądz wczuwał się niesamowicie ;)
Świadek nieco znudzony ;)
Cała ceremonia odbyła się w języku fijijskim, a ksiądz wczuwał się tak bardzo, że doprowadzał się do łez (o czym wcześniej też Mat wspominał).
Lunch o 12 i chyba z okazji wesela nieco urozmaicili nam posiłek, bo zorganizowali bufet i nawet dostąpiliśmy zaszczytu skosztowania tortu weselnego ;)
Ze względu na deszcz resztę dnia przesiedzieliśmy w domku i wyglądało to następująco:
- drzemka poobiednia
- granie na komórce
- drzemka
- pobudka na kawę o 16
- drzemka
- depresja związana z pogodą i brakiem jakiegokolwiek zajęcia
- granie w ‘statki’ (dobrze, że na to wpadłam, bo przy braku komputera, książek, nawet głupich kart do gry, ‘statki’ uratowały nam życie)
- kolacja o 19
- drzemka
- granie w ‘państwa-miasta’ (które po ‘statkach’ również uratowały nam życie)
Naprawdę nie pamiętam, kiedy tak się wynudziłam, a dzień mi się tak dłużył! Szok! Myśleliśmy, że w nocy nie zaśniemy, bo przy takiej ilości drzemek w ciągu dnia mogłoby być ciężko ;P Ale gładko poszło i nareszcie nastała noc…
Dzień kolejny przywitał nas już wspaniałym słońcem i ogromną ulgą, jakiej wszyscy doznali z tego powodu ;) Prawdziwe wakacje czas zacząć!
Rano zabrali nas łódką na wyspę oddaloną o jakieś 40 minut szaleńczej jazdy od naszej do Sawa-I-Lau Caves czyli jaskiń, w których sobie pływaliśmy:)
Wróciliśmy na lunch, poleniwiliśmy się na hamakach i pożegnawszy się z mieszkańcami Coral View, przetransportowano nas łódkami na czekający prom.

KOROVOU RESORT
Po 2,5 godzinie podziwiania niesamowitych widoków z promu, bajecznych wysp i turkusowej wody, nadszedł czas na drugi przystanek – wyspa Naviti, resort Korovou.
Tradycyjnie zostaliśmy przywitani przez tubylców muzyką, śpiewem i okrzykiem ‘Bula!’, zakwaterowaliśmy się i szybko uderzyliśmy na plażę, żeby jak najdłużej cieszyć się słońcem.
Ze względu na rafę koralową i odpływ, nawet łódki nie mogły podpłynąć do brzegu.
Pospacerowaliśmy po plaży, po czym Mat wrócił na hamak uciąć sobie siestę, a ja zafascynowana tamtejszą fauną, zgarnęłam aparat i udałam się na poszukiwania krabów pustelników. Oto efekty:

Wygląda na zwykłą muszelkę...
...a tu proszę, krab pustelnik we własnej osobie ;)



Były one o tyle śmieszne i zarazem fascynujące, że idąc plażą, z odległości kilku kroków widać było poruszającą się muszlę. Kiedy do niej podchodziłam, krabik chował się wystraszony, nakrywając się całą muszlą, po kilkunastu sekundach, wychylał się, a dokładniej swoje oczy, żeby sprawdzić czy sobie poszłam i jeśli mnie zobaczył – znowu w pośpiechu chował się się do muszli. Wyobraźcie sobie jaką miałam zabawę! ;D
Innymi ciekawymi zwierzątkami były innego rodzaju kraby. Miały średnicę od 1 cm do 5 cm, były w kolorze piasku i tak zapierniczały przed nogami, że miałam trudności w nadążeniu za nimi wzrokiem ;)
A to już trzeci i ostatni rodzaj krabów, na jakie się natknęliśmy idąc przez wioskę ;)


Na razie to tyle z ciekawostek przyrodniczych ;D
Pospacerowaliśmy po okolicy, podziwialiśmy piękny zachód słońca i udaliśmy się na kolację.


Jedna z mieszkanek wyspy szukająca muszli podczas odpływu, przy zachodzie słońca:)

Mieszkańcy grający w siatkę :)
Kolacja nas bardzo nas zaskoczyła. Był bufet z różnorodnym jedzeniem, od kurczaka, po wieprzowinę aż do ośmiornic i małż. Rewelacja! A na koniec ciasto czekoladowe! Po kolacji mieszkańcy tradycyjnie zorganizowali nam przedstawienie – pokaz tańca w wykonianiu tzw. bula boys! Ahh te ciała, zobaczcie sami ;D



I tradycyjnie wciągneli nas do zabawy ;)


Następnego dnia, w oczekiwaniu na popołudniowy prom, wylegiwaliśmy się przy basenie, nurkowaliśmy i relaksowaliśmy się leniwie płynącym ‘fiji time’ :)
Po lunchu prom i wspaniałe egzotyczne widoki....


...i następna wyspa - Kuata – KUATA RESORT :)
W poprzednim poście Mateusz opisał wyspę Modriki, na której kręcili film „Cast Away”. (Swoją drogą wczoraj obejrzeliśmy film i nie ma wątpliwości, że to ta sama wyspa;)).
Rzekomo na wyspie Kuata także kręcili fragment tego filmu (4 sec. heh). My natomiast natrafiliśmy na pewien ślad hehe ;)
Na wyspę przypłynęliśmy po południu, załapaliśmy się na popołudniową kawę i ciacho i siedząc z naszymi niemiecko-duńsko-norweskimi znajomymi, postanowiliśmy wspiąć się na pobliską górę jeszcze przed zachodem słońca, do którego było jakieś 2 godziny. Ruszyliśmy wskazanym przez tubylca szlakiem (a raczej wydeptaną ścieżką) i po półgodzinnym przedzieraniu się przez dzicz, naszym oczom ukazał się cudowny krajobraz :)



Poczekaliśmy do zachodu słońca i wróciliśmy do wioski na kolację. Po kolacji bula boys zorganizowali nam kolejny niezły pokaz ich umiejętności tanecznych i nie tylko :) Zabawa przednia;)
Po przedstawieniu wszyscy zostali zaproszeni do jaskini spotkań na wspólne picie kavy z mieszkańcami :)
Kolejnym dniem była niedziela. W niedziele fijijczycy nie robią już kompletnie NIC. Nie organizują żadnych wycieczek, wieczorami nie ma pokazu bula boys. Cały dzień leżą w cieniu palm, plumkają coś na gitarze, a my turyści musimy się jakoś sami sobą zająć. Rano pojechaliśmy z tubylcami na drugą wyspę na mszę, o czym Mat już pisał w poprzednim poście. Po powrocie zgarnęliśmy kajaki, sprzęt do nurkowania i popłynęliśmy na drugą stronę wyspy, na dziką plażę, gdzie zacumowaliśmy nasze kajaki, założyliśmy płetwy na nogi i daliśmy nura pod wodę :)


Dalej dzień upłyną już nam na leżeniu na plaży i graniu w karty z naszymi angielsko-kanadyjskimi znajomymi ;)
Na następny dzień, poniedziałek, zaplanowany mieliśmy snorkelling. Nie wiedzieliśmy tylko, że dostarczy to nam tylu wrażeń. Rano, po śniadaniu, wpakowali nas do dwóch łódek i ruszyliśmy w drogę. Po około 15 minutach szaleńczej jazdy, łódki zwolniły, tubylcy zaczęli wpatrywać się w wodę, krzyczeć coś między sobą po fijijsku i nawoływać coś co za chwilę miało ukazać się naszym oczom. Plusk wody i okrzyk zdumienia nas wszystkich! Tuż obok nas zaczęły wynurzać się delfiny! Ba! Zaczęły skakać, jakby chciały się z nami bawić. Jako nieliczna miałam aparat, także wskoczyłam na dziób łodzi, a tubylec próbował przywołać delfiny. Płynęliśmy powoli aż w końcu delfiny zaczęły podpływać pod łódkę i płynęły tuż przed nami. Płynęły tak blisko, że słyszałąm tylko wrzask tubylca TOUCH IT, TOUCH IT!! :P No to pogłaskałam :D Niesamowite! Całe przedstawienie, jakie zafundowały nam delfiny, trwało około 15 minut :) Rewelacja! Niestety baaardzo trudno było uchwycić moment skoku delfina i kiedy już myślałam, że mam super fotkę, okazywało się, że na zdjęciu jest tylko plusk wody ;) Kilka zdjęć jest, także zobaczcie sami :)







Ruszyliśmy w dalszą drogę. W końcu celem wyprawy nie były delfiny, a nurkowanie i to nie byle jakie, bo z rekinami :) Zastanawialiśmy się wszyscy jak będą wyglądały rekiny określane mianem ‘friendly sharks’ ;) Zacumowaliśmy łodzie z daleka od jakichkolwiek wysp, nałożyliśmy sprzęt i wskoczyliśmy do wody. Chwilę popływaliśmy wśród kolorowych rybek, tubylcy w tym czasie nęcili rekiny jakąś martwą rybką ;) W końcu zawołali nas w miejsce, w którym rafa tworzyła dosyć duży uskok i naszym oczom ukazały się rekiny:) Może rekiny to za dużo powiedziane, bo dorosłe to one chyba jeszcze nie były;) Bardziej długie na około 1,2 metra rekinki, ale mimo wszystko wiało od nich grozą i filmem „Szczęki” ;) Ciekawe doświadczenie, popływaliśmy z nimi około pół godziny, po czym wróciliśmy na naszą wyspę, aby zdążyć na prom, na naszą już ostatnią wyspę.





BOUNTY ISLAND
Wyspa Bounty była najmniejszą wyspą, na jakiej nocowaliśmy. Żeby obejść ją dookoła, potrzebowaliśmy 20 minut :) Oczywiście są jeszcze wyspy znacznie mniejsze. Niestety zostaliśmy odseparowani od naszych znajomych, którzy ostatnią noc spędzili na imprezowej wyspie położonej 10 minut od naszej, a nam przypadła wyspa dla par ;) Rzekomo bardziej romantyczna. Tradycyjnie zostaliśmy powitani przez mieszkańców, zakwaterowaliśmy się, przespacerowaliśmy się dookoła wyspy przy pięknym zachodzie słońca, zjedliśmy przepyszną kolację na plaży i poszliśmy spać, żeby rano wstać na wschód słońca :)
Na ostatni dzień naszej przygody na Yasawa Islands zaplanowane mieliśmy całodniowe żeglowanie pomiędzy sąsiednimi wyspami archipelagu Mamanuca (tuż przy Yasawa). Po śniadaniu przetransportowali nas łódką na prom, gdzie spotkaliśmy się z naszymi towarzyszami podróży i dalej do wyspy Mana, gdzie przesiedliśmy się na jacht żaglowy Seaspray.
Pierwszym naszym przystankiem była wspominana już przez Mata wyspa Modriki, a co z nią związane – miejsce kręcenie filmu „Cast Away” :) Spędziliśmy tam około godziny nurkując na absolutnie pięknej rafie koralowej :) wspaniałe, różnokolorowe rybki, często całe ławice :) rewelacja! :)
Wyspa Modriki - miejsce kręcenia "Cast Away"





Następnie dobiliśmy do wyspy zamieszkanej tylko i wyłącznie przez tubylców. Ubogo wyglądająca wioska, mnóstwo dzieci, psy ukrywające się przed słońcem, kilka straganów z ręcznie robionymi pamiątkami do sprzedania, szkoła i świetlica, w której dostąpiliśmy zaszczytu wzięcia udziału w ceremonii picia kavy. Ciekawe doświadczenie. Kiedy później podeszłam do trójki dzieci, żeby zrobić im zdjęcia, ich matka zaczęła krzyczeć coś w ich języku i momentalnie dzieci zaczęły pozować do zdjęć, wygłupiać się, śmiać. To było takie dziwne, bo odchodząc czułam się tak, jakbym powinnam dać im za to pieniądze. No ale tak to już oni są chyba nastawieni na turystów. Pomachali mi i odeszłam.
Szef wioski ;) przed nim tradycyjna fijijska misa do sporządzania kavy.
Co to 'high five" to chyba wszystkie dzieci tam rozumieją ;)



Prawie jak widokówka :)

W drodze łódką na jacht minęliśmy grupę fruwających rybek ;)
A chłopakam pozwolili skakać z jachtu :)
Załoga jachtu :)
I tak zakończył się nasz ostatni dzień na wyspach Yasawa. Z jachtu przesiedliśmy się na prom, którym dopłynęliśmy do Nadi. W porcie pożegnaliśmy się z naszymi poznanymi na wyprawie nowymi znajomymi i każdy wsiadł w inny autobus do swoich hoteli.
W południe na drugi dzień pojechaliśmy na lotnisko i po 4,5-godzinnym locie znaleźliśmy się z powrotem w zimowym Sydney...