sobota, 20 lutego 2010

Laguna i nalesniki ;)

Na poczatek mapa, bo rzucam tu nazwami, a Wy nie macie pojecia gdzie i w ktorym miejscu jestesmy. Takze obecnie - Hanmer Springs (punkt K) :D


Dzień 8. FRANZ JOSEF --> MAPOURIKA LAKE --> LAGUNA OKARITO --> GREYMOUTH - 180 km

W sumie mieliśmy cichą nadzieję, że następnego dnia przestanie padać i będziemy mogli raz jeszcze pójść na lodowiec. Niestety, padało, padało i nie chciało przestać. Także pół dnia spędziliśmy pisząc i zamieszczając 3 ostatnie posty i siedząc w kawiarni ;) W końcu, po 15 wyruszyliśmy w naszą dalszą drogę. Kilka kilometrów od Franz Josef znajdowało się jezioro Mapourika, którego cechą charakterystyczną jest bardzo spokojna woda, co daje możliwość odbicia się rosnących nad brzegiem drzew niemal jak w lustrze. Niestety… deszcz wciąż padał i zmącił nam całą atrakcję ;) Ale jezioro urokliwe nawet w deszczu:)

Następnie ruszyliśmy kolejne kilka kilometrów nad Lagunę Okarito. I tu pogoda się zmieniła, wyszło słońce, ale było bardzo wietrznie. Także doszliśmy z Matem do wniosku, że to nie był nasz pech, że na lodowcach padało nieustannie przez 1,5 dnia. Tam musi padać przez cały czas, bo nawet na stałych ulotkach oferujących wyprawy z przewodnikiem na lodowiec, zapewniają płaszcze przeciwdeszczowe i parasole. Także skądś to się musiało wziąć ;)

Wracając do laguny – miejsce naprawdę piękne. Wspaniała plaża, piaszczysto-kamienista, z wysokimi klifami porośniętymi bujnymi lasami deszczowymi, z wypływającymi gdzie niegdzie wodospadami. Jeśli ktoś oglądał film „Niebiańska plaża” z Leonardo Dicaprio, to wypisz wymaluj – ta właśnie plaża ;) Zrobiliśmy sobie najpierw spacer wzdłuż Morza Tasmana, później przeszliśmy wzdłuż laguny, ale tak nas wywiało, że wróciliśmy w końcu do auta i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze zjedliśmy lunch nad jeziorkiem (by tradycji stało się zadość) i po 160 km dotarliśmy do Greymouth.

Greymouth, to takie jakieś większe miasto nad rzeką Grey i morzem, ale przyjechaliśmy tam późnym wieczorem, także bliższe zwiedzanie zostawiliśmy sobie na następny dzień. Znaleźliśmy camping i tak zakończyliśmy nasz dzień.


Dzień 9. GREYMOUTH --> PUNAKAIKI --> HANMER SPRINGS - 300 km

Jako że przez naszą zmianą planów spowodowaną przesunięciem naszych ekstremalnych skoków i spływów, nadgoniliśmy z naszym tripem praktycznie o jeden dzień. Z tego powodu zwolniliśmy nieco tempo i od Queenstown nigdzie się za bardzo nie spieszymy. W sumie mieliśmy plany, żeby zmodyfikować nasz plan jeszcze bardziej, skoro mamy dzień do przodu i wyruszyć całkiem na północ wyspy do Abel Tasman National Park, który podobno jest warty zobaczenia, ale budżet i tak już nieco przekroczyliśmy, a i za szkołę trzeba jeszcze zapłacić ;) Także pokierowaliśmy się bardziej rozwagą niż spontanicznością i trzymamy się pierwotnego planu.

Greymouth okazało się miastem może faktycznie większym niż poprzednie, które spotykaliśmy, ale po wypiciu kawki w kawiarni stwierdziliśmy, że czas ruszać w drogę. Droga prowadząca z Greymouth do naszego następnego punktu wiodła wzdłuż wybrzeża, po jednej stronie Morze Tasmana, po drugiej wysokie góry porośnięte bujną roślinnością. Rewelacja :D W końcu dojechaliśmy do Punakaiki.

Punakaiki to niewielka miejscowość, znana szczególnie z Pancake Rocks (czyli Skał Naleśnikowych). Nazwa pochodzi od skał, które ze względu na siłę niszczącą morza i wiatru zostały uformowane w taki sposób, jakby były to stosy cienkich naleśników, położone jeden na drugim ;) Oprócz tego w skałach wydrążone są przez morską wodę większe i mniejsze dziury, kominy itp., także woda tam wpływająca rozbija się z hukiem i rozpryskuje naprawdę na duże wysokości :) Robi wrażenie! Po 2 godzinkach zwiedzania pożegnaliśmy się z zachodnim wybrzeżem, Morzem Tasmana i lasami deszczowymi, wsiedliśmy w autko i ruszyliśmy w kierunku Hanmer Springs oddalonego o 260 km w głąb wyspy.

Krajobrazy znowu się zmieniły, roślinność już bardziej umiarkowana, więcej rzek niż jezior, co skutkuje też pięknymi, głębokimi kanionami, małe miasteczka (żeby nie napisać zadupia;)), gdzie stacje benzynowe zamykane są o 18 i rozległe łąki i pastwiska. Tak się z Matem zastanawialiśmy, kto chce mieszkać w takim zabitym dechami miasteczku, gdzie do najbliższego sklepu jest 40 km, a jedyna atrakcja to przydrożny bar, którego motto brzmi „jak pada, my lejemy” ;) Hmmm…

Około 18 dojechaliśmy do Hanmer Springs. Jest to niewielkie miasteczko spa położone w górach z otwartymi basenami termalnymi. Przejechaliśmy się po centrum, ale jako, że Mat miał w tym dniu urodziny (Wszystkiego najlepszego Kochanie! Nie przejmuj się, Ci co zapomnieli, nie zasługują by być Twoimi przyjaciółmi ;P) to postanowiliśmy celebrować ten dzień stekami z grilla z pysznymi ziemniaczkami z cebulką :D Znaleźliśmy mały, uroczy camping, gdzie najpierw zrobiliśmy sobie zawody w tenisa stołowego (dałam Matowi fory z okazji urodzin;D), a później rozkoszowaliśmy się naszą kolacją w świetle zachodzącego słońca…


Jezioro Mapourika

Morze Tasmana




Laguna Okarito

;)

Trasa wzdluz wybrzeza :)

Mat i palmy "miotelki" ;)

Punakaiki - Pancake Rocks i blowholes



Fale byly na prawde rewelacyjne...
...co widac na zdjeciach - u gory stoje sobie spokojnie...

...a tu przeogromna fala ;)

Trasa wzdluz wybrzeza czyli takie nowozelandzkie Great Ocean Road ;)


I urodzinowa kolacja :)


Pozdrawiamy serdecznie,
Ania i Mat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz