czwartek, 17 marca 2011

Red Centre



Uluru (Ayers Rock) jest świętą skałą Aborygenów, ikoną Australii i jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc na kontynecie. Położona w samym sercu kontynentu, na czerwonej ziemi z dala od czegokolwiek. Święta skała Aborygenów jest istotnie imponujących rozmiarów: ma 3,5 km długości i jest wysoka na 348 m. A jeśli to kogoś nie poraża, warto zwrócić uwagę na fakt, że 2/3 skały znajduje się pod ziemią. Turyści wjeżdżający do Uluru National Park muszą „ściśle“ (pod karą grzywny lub więzienia) przestrzegać reguł ustanowionych przez lud będący w posiadaniu magicznej skały, nazywających siebie Anangu (mają też dłuższą nazwę, bądącą najdłuższym połączeniem wyrazow jaki widziałem), respektując ich religię, wierzenia jak i samo miejsce.
Idąc szlakiem prowadzącym do okoła Ayers Rock (10,6 km) w najlepszych miejscach do fotografowania były znaki, że nie można tego robić, bo to jest very important site i tak przez ponad połowe szlaku, więc oczywiście, zrobiliśmy tam nie jedno zdjęcie, nie szanując tym samym ich prawa. A jak skała potrafi się zemścić za wiarołomstwo, przekonują liczne listy znajdujące się w Uluru Cultural Centre.

Uluru (Ayers Rock)


Sorry rocks

Turyści, którzy ze swojej wyprawy do Uluru zabrali część skały po powrocie do domów zauważyli, że wisi nad nimi zła klątwa i wiele złych rzeczy zaczęło się dziać od tego momentu. Źródło tego upatrywali w złamaniu boskiego prawa i stąd też listy z prośbą o przebaczenie (dlatego sorry rocks). Zabranie tego typu pamiątki jest nie tylko nieetyczne, ale także traktowane jest jako przestępstwo podlegające grzywnie do $5000. A jak skała zemściła się na nas opowiem wkrótce.


Nasze niezawodne siatki :)

Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa związana z Uluru, a mianowicie na skałę można się wspinać. Aczkowiek Anangu widzą to jako brak szacunku dla świętego dla nich miejsca, oni też biorą odpowiedzialność za potencjalną śmierć turysty ( a i takie wypadki się zdażały). Parks Australia, czyli organ, który dzierżawi Ayers Rock National Park od Anangu, ze względów bezpieczeństwa też wolałaby trasę na szczyt zamknąć, nikt jednak oficialnie tego nie robi. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, wszyscy się boją, że jeśli szlak będzie zamknięty, ruch turystyczny spadnie (a przy tym dochód), więc aż do dziś sprawa czy wspinać się czy nie, zostaje indywidualnym pytaniem dla każdego turysty. Nam zadanie ułatwił fakt, że szlak był zamknięty ze względu na zbyt silny wiatr.

Kangurów nie ma, ale wielbłądy są :)

Ayers Rock National Park to nie tylko Uluru. W odległości ok. 45 km od tej nasłynniejszej skały Australii znajdują się nie mniej okazałe Kata Tjuta (The Olgas). Kata Tjuta to 36 połączonych ze sobą olbrzymich skał, najwyższa z nich Mt Olga ma 544 m, czyli jest o ponad 200 m wyższa od Uluru. Tam też zrobiliśmy sobie malowniczy spacer o pięknej nazwie Valley of the Wind prowadzący nas przez ponad 7 km przez czerwone skały.

Kata Tjuta



Kata Tjuta - Valley of the Wind


Jeśli jeszcze nic nie wspominałem o cholernych muchach to nie znaczy, że ich nie ma. Towarzyszą nam wiernie przez cały czas. Nawet przez myśl mi nie przyszło zdjąć mojego ozi kapelusza z siatką przeciw tym wstręchiuchom. Tak więc, drogi turysto, wybierając sie na outback zainwestuj $2 w siatkę, bo w przeciwnym wypadku będziesz miał go dość szybciej niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić.

Nic bardziej irytującego

Zachód słońca nad Uluru uznajemy za wielce fascynujący i nie ważne ile razy będziesz oglądał zdjęcia czy widokówki z takim właśnie obrazem, nie da się tego zastąpić w żaden sposób. Ulokowaliśmy się na parkingu specjalnie do tego momentu przygotowanym, zaraz obok pary w wieku naszych rodziców, my popijając piweczko oni winko (wydaje mi się, że jest zakaz spożywania alkoholu na terenie parku) i tak od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, że oboje australijczycy, charytatywnie pomagają społeczności aborygeńskiej w wielu bardzo podstawowych rzeczach, wspominając też, o ich coraz niższej pozycji społecznej w Australii. Podkreślili też, że tylko poznanie i zrozumienie jest kluczem do respektowania kultury aborygeńskiej. Ciekawe jest to, że wiele aborygeńskich dzieci nawet nie mówi po angielsku, a oni chcą dać szanse na edukację każdej takiej małej istocie. Bardzo mnie to zaintrygowało, bo nasze doświadczenia z Sydney są bardzo złe. Kulturę aborygeńską, którą ja znam to na pewno wielka kultura picia i nieróbstwa.

Zachód słońca na Uluru


Zachód - dzień drugi


Zachód słońca na Kata Tjuta

Po zmroku udaliśmy się na małe zakupy i wymyśliłem sobie, że przysklepowy parking będzie dobrą miejscówą na nocleg. Niestety około północy zostaliśmy przegonieni przez security i zostaliśmy zmuszeni poszukać innego lokum. Czyżby Magiczna Skała pokazywała swoją moc?
Załóżmy, że nocleg na parkingu mógł być po prostu nierozsądny, ale kłopoty dopiero się zaczęły! Otóż w momencie, gdy wyjeżdzaliśmy w poszukiwaniu innego miejsca na noc camper zaczął się pier..z pierwszym lutego odmówił posługi;) zaczęła się gotować woda w chłodnicy, silnik zaczął się przegrzewać, więc stanęliśmy przy drodze mając nadzieję, że jutro szybko i sprawnie sami (lub z pomocą) naprawimy pojazd. W tym momencie już myślałem o zdjęciach, które robiliśmy w niedozwolonym miejscu.

O bardzo wczesnym poranku dnia następnego wstaliśmy z zamiarem udania się do Uluru, by podziwiać tym razem wschód słońca, dolaliśmy wody do chłodnicy, ale niestety po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów powtórka z wczoraj. Szybki telefon do „Link 4“ z prośbą o mechanika i nadzieja, że zaraz ruszymy dalej. Po oględzinach zapadła decyzja by ruszyć dalej w kierunku Kings Canion. Wyprawa zakończyła się po około 30 km, gdy znów woda zawrzała. Żarty się skończyły tak samo jak i zasięg w telefonie. Wróciliśmy do miasta, spotkawszy tego samego mechanika, zostaliśmy poinformowani, że w tym wypadku trzeba wziąć auto na warsztat, ale dopiero jutro, bo to niedzial byla. Finał historii jest taki, że zostaliśmy zmuszeni zostać (odpokutować) jeden dzień dłużej. Przymysowy pobyt w Uluru to czas na relax i typowe nic nie robienie. Ania zrobiła pranie i obiad a ja musiałem opróżnić troche lodówkę z piwa, żeby było miejsce na zakupy.

Pogoda zaczęła się zmieniać i nad Ayers Rock zawisły ciemne chmury, następny dzień przywitał nas ulewą, wstaliśmy znów wcześnie rano na wschód słońca, z jednej strony majac nadzieje że go ujrzymy, a z drugiej widząc, że chmury spowiły caly rezerwat. Z wyrazami współczucia patrzyliśmy na licznych turystów, którzy prawdopodobnie tylko jeden raz zobaczą Świętą Skałę w takiej własnie scenerii. Następnine oddaliśmy auto na przegląd i ruszyliśmy dalej na północ w kierunku Alice Springs. Po drodze okazało się, że w warsztacie koledzy się nie spisali, bo woda znów zawrzała. Szczęśliwie usterkę naprawiamy tymczasowo sami, docieramy do Alice, gdzie następnego dnia znów nasz auto- dom ma wizytę u specjalisty. W biurze informacyjnym dowiadujemy sie, że z powodu ulewnego deszczu drogi na północ są zamkniętę, więc zostajemy w Alice.


I my w naszym camperze ;)

Więcej zdjęć kliknij tutaj

I na koniec mapka naszego położenia :)



Pozdrawiam,
Mat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz