czwartek, 10 marca 2011

Adelaide

9 marca to dzień szczególny, gdyż Ania od moich urodzin powtarzała, że w tym właśnie dniu dostane swój prezent. Jak powszechnie wiadomo, „zawsze“ robimy sobie niespodzianki, więc i tym razem okazało się, że wybór pola namiotowego (a raczej jego parkingu) nie był przypadkowy. Rano wyczekiwałem czegoś, co mialo nas odebrać i gdzieś zabrać. Zabawne było to, że według naszego zegarka to „coś“ spóźniało się jakieś pół godziny, co Anie wprawiło w niemałe zakłopotanie. Nagle uslyszałem głośne: JADĄ! Niesamowity uśmiech pojawił mi się na twarzy widząc 2 zajebiste motory, nie inne jak Harley Davidson (pojemność 1450cc), a na nich dokładnie tacy kolesie z wąsami i okazałym bebechem jacy jawią mi się, gdy myślę o legendzie Harley’a. Panowie poinformowali nas, że to nie oni się spóźnili, lecz my nie przestawliśmy wskazówek (Adelajda leży w innej strefie czasowej niż Melbourne i Sydney), więc Ania grzecznie poprosiła pana na Harley’u, żeby nie odsluchiwał wiadomości na poczcie głosowej a najlepiej od razu ją skasował.
Doświadczenia z jazdy legendą wśród motocykli jest nie do opisania, więc tylko podziękuję na forum Ani, za wspaniały prezent. 





Godzinna przejażdżka trwała dla mnie niezwykle krótko, zostaliśmy przewiezieni na najwyższe wzgórze Adelajdy, z którego rozpościera się podobno widok na całe miasto. Podobno, bo nie dane nam było tego zobaczyć, mgła dość gęsto spowiła góry, ograniczając widoczność do kilku metrów, ale nie to w tym wszytskim było naistotniejsze.
Generalnie czuliśmy się jak na Mt Kościuszko. Warunki pogodowe w mieście były jednak znacznie lepsze, co sprawiło, że zostaliśmy tu na noc. Resztę dnia spacerowaliśmy ulicami i parkami, odwiedzając muzea i galerie, mając w pamięci, że Adelajda nie była nigdy brana pod uwagę w naszych podróżach.  Jesteśmy pod wrażeniem tego miasta. Sydney przyzywczaiło nas do tego, by w gąszczu ulic, drapaczy chmur i aut, znaleźć miejsce na ogordy botaniczne, ale ilość zieleni w Adelajdzie jest really imponująca. Pod wieczór przetransportowaliśmy się na plaże, tam w naszej samochodowej kuchni, master szef  przygotowała nam obiad, który to ochoczo wszamaliśmy w iście romantycznej scenerii. Wydaje się, że to ostatni dzień, przed drogą do centrum kontynentu, więc zdecydowaliśmy przenocować na campingu, by podładować i uzupełnić wszytsko co sie da w naszym domku na kółkach. Jutro obieramy azymut na północ. 


Art Galery of South Australia

South Australian Museum

Torrens River



Victoria Square

West Beach





A oto mapka naszej dotychczasowej trasy :)



Więcej zdjęć kliknij tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz