Wieczór w Alice Springs spędziliśmy, że tak brzydko powiem „na krzywy ryj“ w YHA (Międzynarodowe Zrzeszenie Hosteli Młodzieżowych). Weszliśmy w sumie tylko, żeby zamieścić posta na blogu, ale na sofie siedziało się całkiem przyjemnie, to przy okazji obejrzeliśmy sobie 2 filmy w TV lounge i wykąpaliśmy się w tak zwanym międzyczasie ;-) Z drugiej strony mamy karty członkowske YHA (i paszport Polsatu), więc nie było to tak całkiem za darmo.
Panorama z Anzac Hill na Alice Springs
Wracając do naszej nocy w Alice ,to do późnych godzin nie dały mi spać krzyki ludzi i trzask tłuczonego szkła. Reasumując, trudno mi w tym wszystkim dostrzec prawdziwą kulturę, którą wytrworzył ten lud.
Rankiem odstawiliśmy auto do warsztatu, wcześniej robiąc śniadanie na wczorajszej miejscówie. Zostawiamy auto na parę godzin, co daje nam więcej czasu na zwiedzanie miasta, niż planowaliśmy. Niezawodny Lonely Planet oferuje nam wizytę w największym w stanie Reptile Centre, gdzie mogliśmy zobaczyć wszytskie wężę jadowite, które żyją sobie w tym pięknym kraju jak i różnego rodzaju jaszczurki, legwany, molochy i krokodyla, który ucinał akurat sobie drzemkę.
Z ciekawszych rzeczy, to by było na tyle, bo Alice to nie jest największe na świecie centrum rozrywki. Poszlajaliśmy się po mieście, widząc dziesiątki Aborygenów, którzy na nowo zdefiniowali mi termin „nic nie robienie“, a już pod urzędem ds. strategii zatrudnienia ludności Aborygeńskiej wyglądało przekomicznie.
Ani ulubione zwierzątko - moloch :-)
Odebraliśmy auto i ruszyliśmy dalej na północ. W warsztacie zostaliśmy poinformowani, że droga do Cairns jest nieprzejezdna przez deszcze wywołane przez monsuny. Wiedzieliśmy jednak, że swobodnie dojedziemy do miejscowości Tennant Creek, znajdująca się 700 km od Alice. Po drodze minęliśmy zwrotnik koziorożca i od tego momentu krajobraz i roślinność zaczęła się zmieniać. Ludzie w informacjach turystycznych mówili nam, że jesteśmy lucky, widząc środek kontynentu tak zielony. Na pewno nie spodziewałem się zalanych dróg, i niezwykle szerokich rzek, które normalnie są strumykami.
Zatrzymaliśmy się w niecodziennej miejscowości, która jest stolicą UFO w Australii. Krótka pogawędka z miejscowym, uświadomiła mi, że ludzie naprawdę wierzą w cywilizacje pozaziemkie. Jednnym z przykładów dla pana miejscowego o istnieniu tychże cywylizacji mają świadczyć Devils Marble, czyli miejsce gdzie spędziliśmy noc.
I tak co kilkanaście kilometrów
Devils Marble to miejsce owiane wieloma tajemnicami i związane z tradycją. Dla backpackera to po prostu ciekawe formacje skalne, bardzo ładnie wyglądające w promieniach słońca. Zrobiliśmy sobie przy nich 20 minutowy spacer, czytając jak owe „kulki“ powstały i ruszyliśmy dalej w kierunku Tennant Creek.
Pierwszym punktem do którego udaliśmy się w mieście była oczywiście informacja turystyczna. Czego się tam dowiedzieliśmy i jaki to miało wpływ na naszą podróż dowiecie się niebawem;-)
Z ciekawostek, to zauważyliśmy, że mamy na naszej siatce ochraniającej przednią szybę niezłą wystawę ważek, motyli i koników polnych, ładnie już wysuszonych od pędu wiatru.
Więcej zdjęć kliknij tutaj
Pozdrawiam,
Mat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz