Ale od początku... ;)
W poniedziałek, w dniu moich urodzin, tuż po północy Mat oznajmił mi, że za 6 godzin wstajemy na samolot do Melbourne - raptem dwudniowa wycieczka 1000 km za miasto ;P Totalnego zaskoczenia nie było, bo już dawno wzięłam urlop w pracy, wiedziałam, że gdzieś jedziemy na 2 dni, niespodzianką było tylko miejsce :)
Toteż wsiedliśmy w samolot w dosyć pochmurnym Sydney i po 1,5 h lotu wysiedliśmy w przegorącym Melbourne :) A że moje Kochanie stanęło na wysokości zadania, to i hotel mieliśmy w samym centrum miasta ;) Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy na zwiedzanie. Szybko się okazało, że pogoda na zwiedzanie, to może nie była do końca trafiona, bo termometry wskazywały - o zgrozo! - 43,6 stopnie!! Żar z nieba, to chyba za mało powiedziane! Ale co tam, my twardzi turyści z przewodnikiem w ręku i aparatem na szyi ruszyliśmy na podbój miasta! Szybko zaniepokoił nas prawie brak mieszkańców, zupełny brak turystów i pozamykane co niektóre restauracje. Co się okazało - wszystkie gazety informowały, żeby przez cały dzień pozostać w domach i klimatyzowanych pomieszczeniach. Fakt, że baaardzo opornie szło nam to zwiedzanie, bo co chwilę musieliśmy się chłodzić w galeriach handlowych i sklepach, ale w sumie to dużo zobaczyliśmy :)
Takie kartki widniały na niektórych restauracjach czy też innych punktach
(dla niewtajemniczonych: Zamknięte z powodu ekstremalnego upału!)
(dla niewtajemniczonych: Zamknięte z powodu ekstremalnego upału!)
Melbourne, niegdyś stolica i drugie co do wielkości miasto Australii uznawane jest za bardzo kulturowe, z mnóstwem teatrów, kin, galerii sztuk i wystaw, a także uniwersytetów. I tu będę szczera - nie powaliło mnie na kolana. Może przez ten upał i fakt, że było tak opustoszałe odnieśliśmy z Matem takie wrażenie, ale tak naprawdę - do Sydney się nie umywa ;) Oczywiście zwiedziliśmy przewodnie punkty miasta. Byliśmy na Eureka Tower - drugiej najwyższej wieży na półkuli południowej, liczącej prawie 300 metrów wysokości. Na 88. piętro (gdzie znajduje się taras widokowy) winda jedzie 38 sekund, także dosyć szybko :) Widok oczywiście piękny:)
Centrum miasta nad rzeką Yarra
Byliśmy w National Gallery (ale tylko schłodzić się :P), w Royal Botanic Gardens (ale było za gorąco, żeby jakoś długo po nich chodzić;)), zrobiliśmy spacer wzdłuż rzeki Yarra (co chwilę chłodząc się w galerii handlowej), dotarliśmy do Docklands - portu z restauracjami (ale w przeciwieństwie do Darling Harbour - życiem nie tętniło). Toteż wymęczeni upałem wsiedliśmy w tramwaj i udaliśmy się nad ocean :) I oczywiście co? Plaża, która już w ogóle do tych z Sydney się nie umywa! Śmierdzące glony i martwe meduzy przy brzegu (chyba im też było za gorąco;D)! No ale pozytywne aspekty też znaleźliśmy - fajne restauracje tuż przy samej plaży, gdzie też się posililiśmy w trakcie pięknego zachodu słońca nad Pacyfikiem! (Dla przypomnienia dodam, że w Sydney słońce nie zachodzi nad oceanem, lecz po przeciwnej stronie - nad miastem:/).
Trochę mojego artyzmu ;)
Mat na molo :)
Molo
Zachód słońca na St Kilda Beach :)
Muszę jeszcze dodać, że te zdjęcia wyglądają ładnie, ale w rzeczywistości, tak jak opisałam, aż tak ładnie nie było ;)
Mat na molo :)
Molo
Zachód słońca na St Kilda Beach :)
Muszę jeszcze dodać, że te zdjęcia wyglądają ładnie, ale w rzeczywistości, tak jak opisałam, aż tak ładnie nie było ;)
Wracając z plaży wjechaliśmy raz jeszcze na Eureka Tower (mieliśmy bilet sun&stars upoważniający do wejściówki w dzień i w nocy) z której tym razem rozpościerał się cudowny widok na Melbourne nocą:) Trzeba przyznać, że Melbourne nocą jest znacznie ładniejsze niż w dzień ;) nareszcie ludzie wyszli na ulicę, a w restauracjach nad rzeką zaczęło tętnić życie:) także zrobiło się całkiem sympatycznie :) Udaliśmy się do bottle shopu, zakupiliśmy wino na wieczór co by nadal celebrować moje urodziny i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy dzień pierwszy:)
Rano pobudka, śniadanie (podczas którego prognoza pogody w telewizji, zapowiadająca kolejny dzień z 40 stopniami, przyprawiała mnie o niestrawność), wymeldowaliśmy się z hotelu i ruszyliśmy na Victoria Market - największy market w Australii, ale szybko porzuciliśmy nasze chodzenie między stoiskami dosłownie z wszystkim, bo może i był duży, ale niczym się nie różnił od ruskiego targu w Polsce ;) Na szczęście prognozy meteorologów się nie sprawdziły i było 30 stopni ;P czyli można było oddychać :D
Dalej nasze kroki skierowaliśmy na Federation Square - najpopularniejszy plac Melbourne, gdzie wstąpiliśmy do Australian Centre for the Moving Image - czyli wszystko co z filmem związane. Podobno mają w swoich zbiorach każdy film, jaki chcesz zobaczyć. Nie sprawdzaliśmy ;) Stamtąd udaliśmy się do Melbourne Museum. Muzeum bardzo ciekawe, podzielone na różne sekcje m.in. Sztuka Aborygenów, Ciało i umysł, Prehistoria czy Egzotyczna roślinność.
W sekcji Ciało i umysł znaleźliśmy krzywe zwierciadła...
... jak i pokój iluzji, gdzie ja, stojąc w jednym rogu, byłam połowę mniejsza niż Mateusz stojący w drugim rogu :)
Royal Exhibition Building
... jak i pokój iluzji, gdzie ja, stojąc w jednym rogu, byłam połowę mniejsza niż Mateusz stojący w drugim rogu :)
Royal Exhibition Building
I ostatnim punktem była dzielnica Fitzroy - niby jakaś taka oryginalna, ale że tej oryginalności z Matem nie dostrzegliśmy, to wróciliśmy do centrum, gdzie już na spokojnie zjedliśmy obiad, pospacerowaliśmy nad rzeką i udaliśmy się na lotnisko, skąd o 20 mieliśmy samolot do NASZEGO Sydney ;P
I w tym momencie składam serdeczne podziękowania red. Matowi, który był organizatorem tej wspaniałej niespodzianki :* Jak to się mówi - chłopak się postarał ;) DZIĘKUJĘ KOCHANIE :D
Pozdrawiam,
Ania :)
już nadrobiliśmy zaległości i Melbourne właśnie opisywać skończyliśmy :P Byliśmy tam tylko jakieś 3 tygodnie przed Wami :D
OdpowiedzUsuńPozdro! ;)